środa, 23 maja 2012

Dookoła Wyspy Lanzarote 2012




Wyspa Lanzarote ( jedna z siedmiu Wysp Kanaryjskich) położona na Oceanie Atlantyckim. Często nazywana jest "wyspą wulkanów". Jej powierzchnia w większości utworzona jest przez lawę wulkaniczną. Po kilku dniach pobytu na wyspie trawa i zielone drzewa stały się dla nas egzotyką, heheh wiem, że pewnie trudno to sobie wyobrazić, ale przez siedem dni otaczała nas tylko szarość, wyschnięta lawa wulkaniczna, wulkany, kratery i piaski, a najczęściej spotykana roślinność to różnorodne kaktusy i palmy.
Wyspa Lanzarote była dla mnie odskocznią od pięknych lazurowych zatoczek i plaż morza śródziemnego, które wcześniej dosyć często odwiedzałam. Ciężko było na początku przyzwyczaić się do braku kolorow na wyspie,ale było to jakieś nowe doświadczenie. Po Lanzarote podróżowaliśmy autobusami i oczywiście autostopem :). 7 dni wystrczyło, żeby nieco poznać wyspę i poczuć jej specyficzny klimat,ale ... czasu na leniuchowanie było niewiele :)
A co najważniejsze ku naszemu zdziwieniu wyspa okazała się niedroga. Byliśmy przygotowani na spanie na plażach,ale ceny hoteli okazały się całkiem przystępne np. w Costa Tequise za pokój z łazienką, , aneksem kuchennym, dużym tarasem z widokiem na ogród hotelu i basen, który był do naszej dyspozycji placilismy 22 euro od osoby to naprawde nie duzo. Dla porównania we Wloszech najtansze noclegi można znaleźć za 25 euro od osoby i jest to zwykle maly pokoik ze wspolna na kilka pokoi łazienką. Ceny za przewozy na terenie wyspy też nie były odstraszające,ale autostop i tak sprawdzał się najlepiej :) . Aha na Lanzarote nie ma problemu jeśli chodzi o wypożyczenie roweru . Wypożyczalnia znajduje się w każdym nieco większym mieście ceny wynajmu dwukołowca wahają sie od 9 do 11 euro za 24 godziny. Szczerze polecam gdyż świetnie zwiedza się wyspę na rowekru i trenujemy kondycję ( której mi bardzo często brakowało :( niestety ). Jedzenie w restauracjach, knajpach drogie nawet ośmielę się powiedzieć, że bardzo drogie. To jedyny minus jeśli chodzi o wydatki.
W skali od 1 do 10 wyspe oceniam na 6,5

To tak w dużym skrócie, ale zacznijmy od początku ....





Arrecife, Lanzarote 14.03.2012

Lądujemy w stolicy Lanzarote- Arrecifie. Jest piękne słońce lecz również silny wiatr ( który towarzyszył nam na całej wyspie przez cały pobyt). Na lotnisku odnajdujemy punkt informacyjny gdzie dostajemy za darmoszkę dużą piękna mapę wyspy i różnego rodzaju broszurki. Sympatyczny Hiszpan w okienku cierpliwie i z uśmiechem na twarzy odpowiada na moją lawinę pytań odnośnie wyspy :) . Dowiadujemy się, że w tym momencie turystów nie ma zbyt wielu na wyspie, znamy już najbardziej komerycyjne plaże i miejsca, które z pewnościa ominiemy. Hiszpan mówi nam także o miejscach również pięknych,ale w pewien sposób zapomnianych przez fale urlopowiczów i oddalonych od hoteli i kurotów ..Uff całe szczęście, że takie istanieją :) Śmiejemy się .
Do centrum miasta docieramy autobusem ( płatne 2 euro). Wyspa jest urocza. Wszystki domy jakie mijamy sa w białym kolorze z zielonymi najczęściej okiennicami i drzwiami są niskie- większość z nich jest dwupoziomowa. Jak się potem dowiadujemy ogromny wpływ na obecny wygląd wyspy miał Cesar Manrique - hiszpański malarz, architekt, rzeżbiarz i ekolog. Na całej wyspie znajdują się jego bardzo charakterystyczne, a czasem nawet trochę niezrozumiałe rzeźby.


\







Przyczynił się także do stylu budownictwa. To właśnie jego zasługą jest to ,że miasta na Lanzarote są tak urokliwe i zwykle nie przekraczają dwóch pięter. Dążył do zachowania tradycyjnego budownictwa, był przeciwny ustawianiu tablic reklamowych, wychodząc z założenia, że szpecą one krajobraz. Jako ciekawostke dodam też, że podczas jego rocznej nieobecności na wyspie wybudowano jako jedyny na wyspie hotel o ile się nie mylę 15sto piętrowy, który uchował się do dziś ( widać go zresztą na jednym ze zdjęć ):)

Kręcimy się trochę po mieście i myślimy co dalej. Jest już pożne popołudnie więc trzeba zastanowić się nad noclegiem. Oczywiście byliśmy przygotowani na spanie na plażach,ale wiatr, który nie odpuszczał ani na chwilę nie nastawiał nas zbyt optymistycznie i szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie będzie tak miło jak na ostatniej wyprawie na Sardynii.

Tradycyjne stwierdzamy, że trzeba pojechać trochę dalej do mniejszego miasteczka. Znajdujemy drogę wylotową z Arrecife, ale żeby znaleźć odpowiednie miejsce do łapania stopa musimy przejść kilka kilometrów gdyż droga prowadzi cały czas pod górę i po obu stronach są balustrady i całkowity brak możliwości zatrzymania się.
Zaczyna się ściemniać. Jesteśmy zmęczeni,ale po doświadczeniach z ostatniej wyprawy po Sardynii nie brakuje nam pozytywnej energii i wiary, że na pewno sobie poradzimy. Szybko orientujemy się ,że autostop na Lanzarote nie działa tak fantastycznie i ekspresowo jak we Włoszech :( . Droga jest słabo oświetlona, wieje coraz silniejszy wiatr i zaczyna się robić mało przyjemnie. podchodzimy do stacji benzynowej i czekamy aż ktoś się zatrzyma i będzie mógł nam pomóc z przedostaniem się do następnego miasta- Costa Tequise. Po dłuższej chwili zatrzymuje kobieta terenowym autem i odrazu wzbudza we mnie pozytywne emocje. Czekam aż zatankuje i spokojnie zapłaci przy kasie po czym podbiegam do niej i badam grunt :) Okazuje się , że jest Niemką na stałe mieszkająca na wyspie i chętnie nas ze sobą zabierze. Podczas drogi opowiada nam nieco o sobie i o wyspie.
No i pada pytanie gdzie nas wysadzić ? Przecież nie powiemy jej tak prosto z mostu żeby zostawiła nas na plaży podczas tego okropnego wiatru i średnio zachęcającej do spędzenia nocy na plaży temperatur. Mówię więc, że szukamy taniego hotelu i czy zna jakiś w pobliżu? Na co ona sie uśmiecha i odrazu wie gdzie nas zawieść. Cieszymy się, że tak nam pomogła i że ominią nas żmudne poszukiwania taniego noclegu. Wysadza nas tuż obok dosyć dużego kompleksu hotelowego i oznajmia , że to właśnie ten hotel . Eeh myślę sobie chyba nie ma pojęcia jakiego hotelu potrzebują backpakersi bez wypchanego portfela. No cóż dla zachowania pozoru wchodzimy do środka i odrazu widzimy, że to nie miejsce dla nas i trzeba się ewakuować. Jednak szybko zauważa nas miła recepcjonista i pyta w czym może pomóc. Myślę sobie - w ucieczce :) heh.
Zatem pytam o wolny pokój w nadziei, że odpowie, że wszystko jest zajęte. Tak, oczywiście mamy wolne pokoje- słyszę po chwili.
I nadeszła ta najgorsza chwile czyli pytanie o cenę.
- 20 euro od osoby za dobe. Mówi recepsjonistka.
Myślę sobie, że chyba słuch mnie zawodzi jeszcze po locie samolotem i proszę aby ta powtórzyła.
- 20 euro od osoby za dobę :)
O kurczę. Co jest grane?!
- w takim razie bierzemy.
- witamy w hotelu Oceana !
Piękny hotel , zadbany czysty z dużym kompleksem basenowym, leżakami do dyspozycji i super apartamentem z aneksem kuchennym łazienką i tarasem ! Jak na ceny w Unii Europejskiej to naprawde rewelacyjna cena jak za taki standard !
Jestem rozpromieniona i szczęśliwa, że możemy sobie ze dwa dni powmieszkać w takim komforcie aczkolwiek z drugiej strony czuję się troche zawiedziona, bo przecież przyjechałam na tą wyspę zmagać się ze sobą, przeżywać wspaniałe przygody i znosić ciężkie chwile jakimi z pewnością było by spanie na plażach, a tu nagle moja ''wyprawa'' przypomina mi pobyt urlopowy wykupiony z biurem podróży ( czego jestem ogromną przeciwniczką).





Rozpakowujemy się pełni euforii, że w końcu możemy odpocząć, zjeść coś i przede wszystkim wziąść prysznic !
Jeszcze szybki wypad do sklepu po lody i wino i możemy zacząć delektować się pierwszą nocą na Wyspie Kanarysjkiej, którą spędzimy w cieplutkich pierzynach ( sama do końca nie wiedziałam wtedy czy bardziej jestem rozczarowana czy szczęśliwa z powodu tego hotelu)

Nazajutrz chcemy zwiedzić okoliczne wulkaniczne tereny i zajechac ( o ile starczy nam sił) do ogrodu kaktusowego Jardin de Cactus oddalonego od naszego hotelu o około 15 km.
Wypożyczalnia rowerów znajduje się kilka ulic dalej. Około godziny 10tej większość rowerów już została wypożyczona,ale znajdujemy także odpowiedni sprzęt dla siebie. Płacimy 11 euro od roweru i mamy go do dyspozycji całe 24 godziny :)
Jest cudownie. Możemy pojechać gdzie nas nogi, a raczej rowery poniosą ! Nie mamy żadnego konkretnego planu. Wsiadamy i jedziemy. Po wyjeździe z miasteczka otaczają nas wulkany, pustynne tereny i masa kaktusów dość specyficzny krajobraz i na początku nas zachwycał, bo wszystko takie inne i egzotyczne,ale szybko zaczęło brakować nam drzew, lasów, trway... poprostu zieleni.


Trasa nie jest prosta ( bynajmniej dla mnie, bo Krzyś radził sobie świetnie). Dwie minuty z górki i 10 minut pod górkę do tego wiejący non stop uciążliwy wiatr bardzo utrudniał jazdę. Ciszyliśmy oczy nowymi krajobrazami, raz zjechaliśmy z trasy, by podziwiać dtugą stronę wulkanu- widoki piękne,ale później trzeba było znowu kawał drogi wdrapywać się pod górkę.
Dojechaliśmy do małego miasteczka Guatiza gdzie robimy przerwę na mała przekąskę (grilowany kurczak i cielęcina z grilowanymi warzywami - pycha) i kawę. Po przerwie ruszamy dalej i po kilku kilometrach dojeżdżamy do Jardin de Cactus.
Wstęp do kaktusowego ogrodu kosztuje nas 5 euro od osoby,ale naprawdę warto tam zajrzeć. Jardin de Cactus został oczywiście zaprojektowany przez Cesar'a Manrique. W końcu trochę zieleni ! Jest przepięknie. Otacza nas 1420 gatunków kaktusów z różnych stron świata, niektóre liczyą kilka metrów wysokości. Nawet nie byłam świadoma, że istnieje tyle ich rodzajów ! Cały ogród osłonięty jest od wiatru więc szybko zaczyna doskwierać nam upał i gorące słońce.


Popołudniu wracamy.Powrót był duuużo bardziej przyjemny. Wracaliśmy z wiatrem więc nie musieliśmy się męczyć poza tym odkryliśmy boczną asfaltową drogę, którą nie uczęszczały samochody. Zastanawiałam się jak to możliwe, że w tamtą stronę jechaliśmy tak długoa, a ja czułam się jak bym brała udział w jakimś ekstramlnym maratonie natomiast z powrotem ledwo zdążyłąm się tak naprawdę rozpędzić a tu już pojawiają się znajome tereny Costa Tequise i ... jesteśmy :) Było super ! Naprawdę mimo, że moja kondycja pozostawia jeszcze wiele do życzenia podobało mi się i każdemu mogę śmiało polecić taki sposób zwiedzania wyspy.

Postanawiamy pozostać jeszcze jedną noc w hotelu ponieważ po dzisiejszej wyprawie rpowerowej nie mamy za bardzo sił nawet wejść po schodach do naszego pokoju na pierwsze piętro. Wieczorem wychodzimy na krótki spacer po okolicy. Odwiedzamy chińską restaurację ( JUMBO CHINA) i trafiamy na świetną ofertę. Za 4,50 euro za osobę mamy do dyspozycji cały szwedzki stół w którego skład wchodzą owoce morza pod wieloma postaciami, mięska, grilowane warzywa, owoce, sałatki... Mogłabym spędzić tam cały dzień :) Spędzamy jednak cały wieczór- też może być :) heh. Rzadko mam okazję zajadać się takimi pysznościami i to w dodatku za tak mała opłatą.
Reszta wieczoru przebiega spokojnie co prawda z przejedzenia nie mogę za bardzo się ruszać,ale jakoś udaję nam się przygotować plecaki na jutrzejszy wymarsz. Dokąd? Gdzie nas nogi poniosą !!! Tak ! To jest właśnie to. Robimy to na co tylko przyjdzie nam ochota !


Następnego dnia rano łapiemy stopa do Caleta de Famara czyli przedostajemy się na drugą stronę wyspy.
Dziś jest trochę chłodno i momentami pada nawet deszcz ( jedyny dzień na wyspie podczas naszego pobytu kiedy trochę padało).
Caleta de Famara to najbardziej wietrzna plaża na Lanzarote posiadająca najdłuższe, piaszczyste plaże na wyspie .Wiejący tu wiatr sprzyja wszystkim tym którzy uprawiają sporty wodne. Domy położone najbliżej plaży w tym małym rybackim miasteczku są bez przerwy zasypywane przez piasek. Walka z nim przypomina nasze odśnieżanie :)
Chcemy pochodzić trochę po okolicy i zobaczyc jak żyją tutaj mieszkańcy gdyż po sezonie jest to miejscowość totalnie opuszczona przez turystów tak więc mamy okazję przyjżeć się temu jak wygląda przeciętny dzień tubylców na Lanzarote.


Popołudniu opuszczamy Caleta de Famara. Autobusem udajemy się znowu do stolicy- Arrecifie i tam ponad godzinę czekamy na jakikolwiek autobus, kory mogłby zawieźć nas na samo południe wyspy do Playa Blanca i Playa Papagayo.
Costa Blanca ( nie ma co ukrywać) to turystyczna miejscowość ( niestety),ale zależy nam żeby zobaczyć najpiękniejsze plaże i zatoki wyspy Lanzarote które znajdują się właśnie nieopodal Costa Blanca jak również sta niedaleko do Parku Narodowego Timanfaya, który musimy koniecznie zobaczyć.
I znowu ten sam scenariusz co zwykle. Błądzimy, szukamy, pytamy ludzi o tani nocleg jednak większość z nich to urlopowicze. Więc co wtedy należy zrobić ? Pamiętajcie najlepsze źródło informacji o okolicy, noclegach można uzyskać zawsze udając się do ulicznego baru na kawę . Uprzejmy Hiszpan próbował mi pomóc jednak nie znał ani włoskiego ani angielskiego i rozmowa szła nam kiepsko. Po chwili gdzieś dzwoni i karze nam spokojnie tutaj pić kawę i zaczekać. Po 5 minutach zjawia się z kolegą jak się po chwili okazuje Włochem ! Wspanile. Wreszcie mogę sobie na luzie porozmawiać z młodym italiańcem i uzyskać potrzebne mi informacje. Antonio , bo tak ma na imię tłumaczy nam jak dostać się do dużego kompleksu hotelowego, który o tej porze roku na pewno zachęci nas atrakcyjnymi cenami. Dodatkowo opowiada trochę o mieście.
Przed nami jakieś 2-3 kilometry spacerku nadmorską promenadą. Jest pięknie,ale tak komercyjnie...
Znowu mam dylemat czy naprawdę chcę znaleźć ten tani hotel. Przecież nie pojechałam na wyprawę po to żeby jak każdy zwykły turysta spędzać wygodne noce w hotelu. Chcę poczuć, że jestem na wyprawie a nie na urlopie ! Wrrr... Złoszczę się. Krzyś nalega jednak żebyśmy znaleźli ten hotel sprawdzili ceny i wtedy pomyślimy co dalej.
Hotel znajduje się na samym końcu miasta ( to nawet dobrze) i wygląda całkiem podobnie do tego w którym byliśmy poprzednio: duży kompleks ( dwa razy większy niż w Costa Tequise) dwupoziomowe białe domki z zielonymi okiennicami, duże ogrody i baseny. Myślę sobie, że to niemożliwe żeby tutaj też nocleg był taki tani tym bardziej ,że standard wygląda na wyższy.
Okazuje się,że tu również cena pozytywnie nas zaskakuje ( 22 euro od osoby). Krzyś zmęczony kiwa głową na znak żeby wynająć pokój. OK.
Nasze nowe miejsce pobytu to Playa Blanca, hotel Sun Park.
Dobrze, dobrze jest pięknie. Mamy sypialnie, pokój dzienny z kuchnią i łazienką.




Cisza spokój, drzewa,palmy. Jak z reklamy biura podróży, ale brakuje mi w tym wszystkim adrenaliny i przygody ! ( Chyba nigdy z tego nie wyrosne).
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z Sun Park'u. Uważam,że hotelu o takim standardzie z dostępem do basenów w polsce za 22 euro na pewno nikt z Was nie znajdzie, a to przecież Wyspy Kanarysjkie !!! :)


Resztę popołudnia spędzamy na poznawaniu okolicy i odpoczywaniu. Robimy małe zakupy i snujemy plany co jeszcze chcemy zobaczyć na Lanzarote. Zgodnie stwierdzamy, że jutro z samego rana wyruszamy do Parku Narodowego Timanfaya powstałego na terenach wulkanicznych, który swój obecny wygląd zawdzięcza potężnej erupcji w latach 1730 do 1736. W tym okresie codziennie przez 6 lat z około 300 kraterów znajdujących się na tym obszarze, wypływało około 48 mln3 lawy. Robi wrażenie !

Rano w recepcji dowiaduję się, że do Parku można jedynie dojechać samochodem. Autobusy tam żadne nie jeżdżą, a rowerem to za daleko. Hmm oczywiście nie poddajemy się. SZukamy drogi wylotowej z miasta w kierunku Timanfaya i łapiemy stopa. Trwa to dłuższą chwilę,ale w końcu zatrzymuje się młody, ciemnoskóry mężczyzna z północnej Afryki, który pracuje tutaj na Wyspie i przewozi jakiś towar z jednego jej końca na drugi. Nasz kolega nie zna angielskiego zbyt dobrze rozmawia więc z nami po hiszpańsku a ja na to co zrozumiem odpowiadam mu w języku włoskim.. Jakoś się dogadujemy. Wysadza nas w małym miasteczku Yaiza i stamtąd widać już w oddali wulkany Parku Timanfay'a z tym, żę do Parku jeszcze daaaleko. Idziemy więc pieszo. Przed jeszcze sporo kilometrów,ale mimo słabego ruchu nie tracimy nadziei, że ktoś w końcy nas zabierze. Dookoła totalne pustkowie, tereny wyłącznie wulkaniczne i długa prosta droga prowadząca do celu.


Zabiera nas para Anglików w średnim wieku, którzy będą przejeżdżać obok wejścia na teren parku. Świetnie. Na wieść o tym, że jesteśmy z Polski Anglik opowiada, że prowadzi firme budowlaną i zatrudnia wielu Polaków ( przy okazji chwaląc naszych za dobrą robotę) i łamaną polszczyzną wypowiada niby zwykłe zdanie ale ubaw mamy do łez '' podaj mi młotek'' przy czym on tak śmiesznie to powiedział, że długo jeszcze pozostaliśmy rozbawieni. Nie ma rzeczy niemożliwych- jesteśmy przy wejściu do Timanfay'a jako jedyni którzy poruszają się o własnych nogach ! Przy bramie mała kolejka samochodów. Kierowca przez okienko auta kupuje u strażnika otwierającego szlaban bilet i jedzie dalej. Ustawiam się więc w kolejce za autami jako jedyna niezmotoryzowana, a Krzyś pokłada się ze śmiechu i natychmiast robi zdjęcia. To prawda, wygladam dość komicznie heheh.


Timanfaya wzbudza wiele emocji. Jest pięknie,ale również przerażająco. Pustka, wyschnięta lawa, wulkany. Czujemy się jak byśmy wylądowali na innej planecie. Tutaj nie ma już nawet kaktusów, owadów, ptaków... poprostu nie ma nic. Co jakiś czas mija nas przejeżdżający samochód i dostrzegamy zdzwiwienie pasażerów na nasz widok. Teren jest ogromny i na pewno pieszo nie zobaczylibyśmy wszystkiego. Co jakiś czas widzimy tabliczkę z przekreślonym ludkiem i napisem zakaz chodzenia pieszo. Docieramy po ponad godzinie na szczyt wulkanicznego wzniesienia na którym znajduję się mnóstwo autokarów i punkt widokowy. Okazuje się , że w cenie wejscia do Parku jest zwiedzanie całego Timanfaya autokarem z przewodniekiem. I na tym wniesieniu również na parkinkgu parkują wszystkie samochody, które wcześniej nas wymijały i przesiadają się do autokaru ponieważ po całej reszcie Parku nie można się poruszać ani pieszo ani samochodem tylko specjalnym autokarem. Widoki zapierają dech w piersiach. Naprawdę to co widzimy jest niesamowite do tego jeszcze w autokarze zadbali o odpowiednią muzykę, która idealnie pasowała do otocznia. To trzeba zobaczyć będąc na wyspie Lanzarote i bez dyskusji. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z Parku Narodowego Timanfaya.


W drodze powrotnej spełnia się moje autostopowe marzenie i udaje nam się zatrzymać cambrio, które prowadzi para Niemców. Z radością zabierają nas ze sobą :) Po drodze próboje rozmawiać z nimi po niemiecku, bo w końcu kiedyś byłam całkiem niezła z tego języka,aler okazuje się, że wiele już zapomniałam. Jest wspaniale ! Jesteśmy na wyspie na Oceania Atlantyckim, świeci słońce podczas gdy w Kolobrzegu sa jeszcze przymrozki i wszyscy chodzą opatuleni po uszy no i jedziemy przez kraine wulkanów luksusowym cabrio :)
Niemcy wysadzają nas w Yaizie gdzie spotykamy na naszej drodze karawanę wielbłądów :) i znowu ła[piemy stopa, który zabierze nas do Playa Blanca i w końcu będziemy mogli trochę odpocząć przy dobrym winie.



Szybko zabierają nas Hiszpanie i docieramy do Playa Blanca. Robimy zakupy na kolacje, kupujemy regionalne wino i wracamy do hotelu ( och jak to źle brzmi ! Powinno być wracamy na plaże szukać miejsca gdzie moglibyśmy przetrwać kolejną noc, a nie wracamy do hotelu niczym burżuazja)

Kolejny dzień i kolejny pomysł. Dziś z samego rana udajemy sie na napiękniejszą plaże wyspy - Playa Papagayo. Oczywiście łapiemy stopa. Jaka radość mnie ogarnęła kiedy zatrzymało się dwóch młodych mężczyzn z Włoch i mogliśmy sobie podyskutować!!! Podrzucają nas możliwie jak najbliżej wzgórza przez które musimy się przedostać aby dotrzeć do Papagayo. Ruszamy. Już nie mogę się doczekać kiedy przeżyję tę ucztę dla oczu.
Okazuje się, że mamy jeszcze do przejścia kawał drogi. Zaczynamy od wspinaczki na niewielką górę która dzieli nas od celu.



Piękny teren. Oczywiście zieleni jak zwykle brakuje,ale widoki i piękne lazurowe wybrzeże rekompensują nam jej brak. Wieje bardzo silny wiatr,ale jest w miarę ciepło. Na dole z góry widzimy szeroką cudowną plaże niczym z przygodowego filmu o piratach ( sama nie wiem dlaczego tak mi się skojarzyła). Zastanawiamy się dlaczego w dole nie ma żywej duszy. Najlepsza plaża na wyspie cała dla nas?!
Po zejściu szybko przekonujemy się dlaczego jesteśmy sami. Wiatr jest bardzo silny co powoduję niemalże burze piaskową, która bombarduje nasze gołe łydki i ramiona. Po chwili piasek mamy dosłownie wszedzie. Nawet nie możemy wyciągnąć z placaka kanapki żeby się posilić, bo po chwili była by cała w ziarenkach pisaku. Delektujemy się pięknym krajobrazem ale szybko uciekamy poszukać mniejszej osłoniętej od wiatru zatoki. Oczywiście znajdujemy ją. Na początku się ucieszyłam na widok małej cichej egzotycznej zatoczki ale gdy moje oczy ujrzały masę nudystów ( w 99 % byli to chyba starsi Niemcy) uciekłam stamtąd z prędkościa wiatru i odechciało mi się juz kompletnie plażowania. Długo jeszcze chodziliśmy po cudownych zakątkach Papagayo. Myślę, że w ciągu tego dnia zrobiliśmy z 15 km piechotą jak nic.
dołączam kilka fotografii z Playa Papagayo i okolilc :)



Wieczorem wyczerpani odpoczywamy i powoli szykujemy się do dalszej podróży samolotem do Hiszpanii ( Sevilla).
Wdychamy jeszcze świeże oceaniczne powietrze i cieszymy się ostatnimi chwilami spędzonymi na Lanzarote.
Następnego dnia udajemy się do Arrecife, a że do odlotu mamy jeszcze poł dnia szwędamy się po mieście i zapuszczamy w odległe od centrum uliczki.
Popołudniu jedziemy na lotnisko gdzie niesety przez to, że miałam bałagan w plecaku i źle rozmieszczone w nim rzeczy nie zmieścił się on w specjalnej skrzynce przy odprawie, ktora ma za zadanie sprawdzić czy bagaż podręczny nie przekracza dozwolonych wymiarów. Mój pierwszy raz się wyjątkowo nie zmieścił i nic nie dało przekonywanie kontrolerów,że zawsze się mieścił , a dziś wyjątkowo jest bałagan który jest sprawcą tego ,że plecak nie chce wejść do skrzynki kontrolnej. Niesety. była straszna nerwówka. Musiałam zapłacic 50 euro za nadbagaż ( mimo, żenie przekraczał dozwolonej wagi tylko był za szeroki ,ale trudno). Weszliśmy na pokład samolotu jako ostatni i mieliśmy do tego wszystkiego jeszcze spore opóźnienie przez ten cały cyrk :(


podsumowując;

Wyspa bardzo interesująca. Krajobrazy naprawdę wzbudzają podziw i zachwyt. W każdym mieście śmiało można wypożyczyć rower, auto czy skuter. Wypożyczenie rowerów jest opłacalne gdyż 11 euro za 24 godziny to świetna cena ! Ceny pokoi w ośrodkach czy pensjonatach poza sezonem są niewiarygodnie tanie do tego mamy jeszcze do dyspozycji nieodpłatnie ogród, baseny, leżaki :)
Restauracje drogie. Bardzo drogie. Polecam pić dużo kawy gdyż robią naprawdę wyśmienitą i kosztuje od 1 do 2 euro. Alkohol najlepiej ( tak jak wszędzie) kupować w markecie.
Spanie na plaży? Możliwe,ale większość plaż należy do pobliskich hoteli poza tym plaże ( oprócz Papagayo i Caleta de Famara) są małe i zawsze się wieczorem ktoś kręci. Tubylcy uprzejmi i pomocni. I oczywiście częściej spotkamy na Lanzarote Niemca niż Hiszpana , heh ale już się zaczynam do tego przyzwyczajać :(

Warto pojechać :) Polecam





























3 komentarze:

  1. świetny reportaż z wyprawy ;)
    ja się wybieram na Lanzarote pod koniec sierpnia tego roku i zastanawiam się czy ceny wynajmu rowerów są takie same w sezonie jak i po za nim, 11 e to faktycznie dobra stawka za 24 h szczególnie że z Playa blanca chciała bym się dostać do el golfo właśnie rowerem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawy opis wyspy i interesujące uwagi. Cenny materiał dla zainteresowanych wyjazdem. Kilka lat temu byliśmy z kolegą na Lanzarote i spalismy na plaży - pogoda tamtego sierpnia była wyborna. Gdy po kilku dniach zajrzelismy do hotelu o naprawdę niezłym standardzie, z basenem i pianinem, byliśmy równie miło zaskoczeni ceną - ok. 25 euro.
      Mam nadzieję, że uda mi się wyrwać na tydzień w listopadzie by raz jeszcze odwiedzić wyspę, tym razem poruszając się po niej rowerem :-)

      Usuń
    2. Bardzo ciekawy opis wyspy i interesujące uwagi. Cenny materiał dla zainteresowanych wyjazdem. Kilka lat temu byliśmy z kolegą na Lanzarote i spalismy na plaży - pogoda tamtego sierpnia była wyborna. Gdy po kilku dniach zajrzelismy do hotelu o naprawdę niezłym standardzie, z basenem i pianinem, byliśmy równie miło zaskoczeni ceną - ok. 25 euro.
      Mam nadzieję, że uda mi się wyrwać na tydzień w listopadzie by raz jeszcze odwiedzić wyspę, tym razem poruszając się po niej rowerem :-)

      Usuń