wtorek, 29 maja 2012

Hiszpania- Moja Samotna Podróż

Nie wiem skąd któregoś dnia zrodziła się we mnie chęć odbycia samotnej podróży.Chyba potrzebowałam zastrzyku adrenaliny i pragnęłam przeżyć przygodę. Znalazłam tanie loty z Poznania do Alicante, zaczęłam układać sobie plan wyprawy i czytać o miejscach, które chciałabym zobaczyć. I tak powstał mój projekt podróży '' Wzdłuż Wybrzeża Costa Blanca''. Wyjechałam na początku kwietnia 2011r. To niesamowite jak wiele emocji mi towarzyszyło tego dnia: duma, odwaga, ciekawość, adrenalina, niepewność...
Nie bałam się. Czułam, że chcę i muszę to zrobić dla siebie. Chciałam się przekonać czy potrafię liczyć tylko na siebie, radzić sobie w trudnych sytuacjach zupełnie sama bez niczyjej pomocy.
Gdy samolot zbliża się do lądowania w Alicante cieszę się ,ale jednocześnie smutno mi, że nikt tam na mnie nie czeka i będę zupełnie sama... :( Ale przecież tego właśnie chciałam !
Jeszcze w samolocie poznaję Polkę, która przyjechała tu w odwiedziny do swoich przyjaciół. Rozmawiamy trochę o mieście, wspaniałym śródziemnomorskim klimacie i dostaję propozycję,że wraz z przyjaciółmi którzy po nią przyjadą podwiozą mnie do centrum miasta. Po drodze dowiaduję się jeszcze od jej znajomych o wielu pięknych miejscach w okolicy które koniecznie muszę zobaczyć. Są bardzo zdziwieni,że odważyłam się wyruszyć w taka podróż całkiem sama, życzą powodzenia i wielu wrażeń ( a tych z pewnością nie zabraknie) i zostawiają mnie w samym sercu miasta.
Wszystko co mnie otacza jest mi zupełnie obce. Nie wiem, która ulica dokąd prowadzi gdzie się udać i co mnie tutaj spotka. To jest przerażające,ale z drugiej strony fantastyczne. Siadam na ławce i spokojnie wypalam papierosa (na szczęście już od 8 miesięcy nie palę) usiłując poukładać sobie wszystko w głowie. Następnie dzwonię do mamy na krótkie pogaduszki i w ramach odstresowania się. Staram się zachować spokój i opanowanie.
Jest południe. Myślę sobie; szkoda czasu. Czym prędzej wyruszam na poszukiwania hostelu. Mam kilka adresów, które spisałam sobie jeszcze będąc w Polsce. Niestety jeden hostel juz nie istnieje kolejne dwa są pełne a czwarty gdzieś daleko na końcu miasta. Zaczynam więc sama rozglądać się za noclegiem. Po dwóch godzinach wędrówki w pełnym słońcu ( było około 30 stopni) i 8 kg plecakiem na plecach głodna i zmęczona znajduję coś interesującego. Hostel dobrze usytuowany, bo wszędzie blisko i za 20 euro za pokój. Biorę. Jak się za chwile okazuje nie był to najlepszy pomysł. Pokój śmierdzący papierosami mimo dużej tabliczki z zakazem palenia, mały ciemny i dusznym z minimalnym oknem przez które kompletnie nic nie widać , bo z każdej strony są ściany starych kamienic. Trudno. Jakoś przeżyję. Biorę szybko prysznic, przebieram się i czmycham zwiedzać miasto.
Moją uwagę natychmiast przyciąga wzgórze z zamkiem , które znajduje się dosłownie 5 minut drogi od mojego hostelu. Jak się okazuje jest to twierdza Castillo de Santa Barbara, która jest najważniejszym zabytkowym obiektem w mieście.Ta zabytkowa warownia, położona na wysokiej skale jest tłem dla miejskiej panoramy. Zamek znajduje się na wysokości 166 m n.p.m., na nagiej, jasnej skale. Początki założenia sięgają prawdopodobnie IX wieku.




Postanawiam wejść tam aby spojrzeć na całe Alicante z góry. Jest mnóstwo zieleni, soczystej zieleni, trawników, parków i pięknych rozłożystych palm. Po mroźnej zimie takie powitanie wiosny jak najbardziej mi odpowiada :)
Wejście na wzgórze jest łagodne jednak zajmuje mi trochę czasu i dostaję zadyszki . Widoki są wspaniałe ! Przede mną roztacza się panorama skąpanego w słońcu Alicante, a po drugiej stronie widze kilometry linii brzegowej, port i wzburzone morze.
Czuję się szczęśliwa, że tu jestem ,ale cieżko mi poradzić sobie z samotnością.
Chciałabym z kimś dzielić te urocze chwile, rozmawiać, śmiać się, a jedyne co mogę zrobić to wykonać telefon do Mamy lub mojego partnera, który wówczas pozostał w Kołobrzegu :(

Nie jestem typem osoby, która dobrze znosi samotność i juz wtedy wiedziałam, że to będzie jedyna rzecz z którą przyjdzie mi stoczyć ciężką walkę podczas reszty pobytu. Samotność.
Późnym wieczorem wracam do swojego hotelowego, śmierdzącego pokoju i próbuję poukładać sobie wszystkie myśli w głwoie.
Jakie to jest straszne nie mieć się do kogo odezwać gdy człowiek jest pełen wrażeń. Wrr aż chce sie krzyczeć !!!
Zasypiam...
Kolejny dzień. Z samego rana udaję się na plażę w San Juan de Alicante. Od lat przyciąga ona turystów z Wielkiej Brytanii, Francji, Kolumbii, Maroka i Algierii, ale przede wszystkim można na niej spotkać Hiszpanów ze stolicy. Zaletą plaży jest wygodny dojazd miejskim tramwajem oraz bezpłatne urządzenia do ćwiczeń. Poza plażą w San Juan są tu także plaże miejskie: Playa del Saladar, Playa del Postiguet. Kolejną zaletą miasta jest klimat, który szczególnie zima jest bardzo łagodny i pozwala na wypoczynek, a nawet plażowanie.
Dziś chcę odpocząć, poopalać się i nie myśleć o niczym .

Na promenadzie zaraz obok plaży dostrzegam mężczyznę w dredach grającego na gitarze i śpiwającego rockowe ballady. Matko ! Jaki on miał niebiański głos. Śpiewał tak pięknie, że przysiadłam się dosłownie obok niego i nie zwarzając na nic poddałam się muzyce i dźwiękom. Zastanawiałam się przy tym dlaczego tak uzdolniony człowiek z takim talentem śpiewa na ulicy dla przechodniów zamiast być właśnie w trasie koncertowej :)









Tego samego dnia poznaję jeszcze Węgra, który również podróżuje samotnie z tą różnićą,że on w podróży jest już od ponad roku. Bardzo śmieszny i sympatyczny czlowiek miedzy 35 a 40 rokiem zycia. Niestety mówi tylko w swoim ojczystym języku węgierskim po angielsku zna dosłownie kilka słów mimo to udaje nam się jakoś porozumieć. Pokazywał na zdjęciach, broszurach i mapie gdzie już był co widział i jaki jest jego dalszy plan. Widać,że był to raczej biedny człowiek spragniony przygody i podóży ( prawie tak jak ja :) ) . Sypiał zwykle na plażach, miał przy sobie najpotrzebniejsze rzeczy do przeżycia, karimatę, śpiwór. Zainponował mi. Próbowałam zapytać go jak radzi sobie z samotnością i bez bliskiej osoby u boku... Zrozumiałam tylko tyle, że żona wyrzuciła go kiedyś z domu i to był dobry czas żeby zrealizować swoje marzenia podróżnicze. Także drogie Panie uważajcie, bo któregoś razu jak wyrzuccie swego męża z domu może przez ponad rok nie pojawić się u progu drzwi :( .
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, a raczej usiłowaliśmy rozmawiać i niedługo potem chciałam wrócic do hostelu odświeżyć się trochę i wyruszyć na poszukiwania niedrogiej kolacji :)


Tego samego dnia poznaję jeszcze Węgra, który również podróżuje samotnie z tą różnićą,że on w podróży jest już od ponad roku. Bardzo śmieszny i sympatyczny czlowiek miedzy 35 a 40 rokiem zycia. Niestety mówi tylko w swoim ojczystym języku węgierskim po angielsku zna dosłownie kilka słów mimo to udaje nam się jakoś porozumieć. Pokazywał na zdjęciach, broszurach i mapie gdzie już był co widział i jaki jest jego dalszy plan. Widać,że był to raczej biedny człowiek spragniony przygody i podóży ( prawie tak jak ja :) ) . Sypiał zwykle na plażach, miał przy sobie najpotrzebniejsze rzeczy do przeżycia, karimatę, śpiwór. Zainponował mi. Próbowałam zapytać go jak radzi sobie z samotnością i bez bliskiej osoby u boku... Zrozumiałam tylko tyle, że żona wyrzuciła go kiedyś z domu i to był dobry czas żeby zrealizować swoje marzenia podróżnicze. Także drogie Panie uważajcie, bo któregoś razu jak wyrzuccie swego męża z domu może przez ponad rok nie pojawić się u progu drzwi :( .
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, a raczej usiłowaliśmy rozmawiać i niedługo potem chciałam wrócic do hostelu odświeżyć się trochę i wyruszyć na poszukiwania niedrogiej kolacji :)

Popołudniu dłuuugo spacerowałam jeszcze po alei palmpowej i w Bonsai Parku ( tak to nazwałam). Najpierw jest długa aleja z pięknymi wysokimi palmami ( najsłynniejsza aleja w Alicante) a następnie zaczyna się '' Bonsai Park''. Podobały mi się te miejsca niesamowicie ponieważ mogłam cieszyć oczy, schować się trochę przed gorącym słońcem, marzyć, rozmyślać i przede wszystkim cieszyć się, że mogę tu być. Uważam, że każdy z nas potrzebuje czasami odrobinę samotności takiego czasu gdy może pobyć sam ze sobą i zastanowić się nad swoim życiem. Jednak na dłuższą metę u mnie się to nie sprawdza. Czasami owszem potrafię skupić się na sobie i cieszyć się spokojem i tym, że nikt nic ode mnie nie chce,ale to przez krótko. :(





Po dwóch dniach spędzonych w Alicante mam ochotę udać się w dalszą podróż. Autobusem ze stacji głównej udaję się do miejscowości Calpe.
Jadę autobusem przez piękne tereny, liczne wzgórza około 1,5 godziny ( okolo 70 km od Alicante) . Bilet kosztował mnie około 8 euro. Około południa dojeżdżam do Calpe. Miasto robi na mnie pozytywne pierwsze wrażenie. Atrakcją miejscowości jest formacja skalna Peñón de Ifach, która jest naprawdę zjawiskowa. Na początku błądzę po mieście. Robię małe zakupy, rozglądam się dookoła. Pogoda oczywiście piękna. Nastrój dopsiuje :)
Niesety zanim znajduję hostel mija sporo czasu i przechodzę kilka dobrych kilometrów . W końcu z daleka widzę szyld reklamowy hostelu 4you o którym czytałam w internecie,że jest przyjazny dla turystów i backpakersów i co najważnieszje niedrogi.
Super.
Płacę 16 euro za pokój 16 osobowy ( taki jest zawsze najtańszy), ale daleko jeszcze do sezonu więc tak się złożyło,że w pokoju byłam sama :). Pokój bardzo czysty, duży i zadbany w dodatku z tarasem z którego widziałam morze. Na dole do dyspozycji była kuchnia bez problemu można było zrobic sobie cos do jedzenia i jak by tego bylo malo w cenie bylo także śniadanie. Rewelacja ! Szybko się rozpakowałam, wykąpałam i czym prędzej udałam się na plażę :)
Hostel 4you położony jest nie więcej niż 100 metrów od morza zaraz pod ogromną skała wyrastającą z morza Peñón de Ifach ponad to po drugiej stronie jest duże jezioro. Tak więc po jednej i po drugiej stronie woda.
Ten dzień zleciał bardzo spokojnie spacerowałam po promenadzie tego uroczego miasta, plażowałam i generalnie zapoznawałam się z okolicą. Miasto w kwietniu jest jeszcze oazą spokoju i aż trudno sobie wyobrazić,że już za jakiś miesiąc znalezienie kawalka plazy dla siebie będzie graniczyło z cudem ..
DLATEGO W TAKIE REJONY JAK HISZPANIA, WŁOCHY, GRECJA, CHORWACJA ZAWSZE NAJLEPIEJ WYBRAC SIĘ PRZED WAKACJAMI LUB PO WAKACJACH !!!!
Chyba, że odpowiada nam zgiełk , masa ludzi, przepelnione plaże i zawyżone ceny :)
Calpe jest naprawdę urocze postanawiam zatrzymać się tu na dłużej i stad robić całodniowe wypady do innych miast położonych wzdłuż wybrzeża Costa Blanca .
Wieczorem w hostelu poznaję grupę młodych Anglików, którzy przyjechali do Calpe na wspinaczki.
Oglądamy wspólnie hiszpańską telewizję, której i tak nikt z nas nie rozumie, popijamy piwko i rozmawiamy. I w ten sposób minął kolejny dzień mojej samotnej wyprawy dobrze, że tym razem miałam chociaż wieczorem do kogo się odezwać :) Jak dotąd nie stpotkałam ani nie słyszałam ani jednego Polaka .

Następnego dnia wstaję bardzo wcześnie idę kawał drogi na stację autobusową i mam zamiar pojechać gdzieś na cały dzień ... najlepiej przed siebie i o nic się nie martwić. Totalnie bez planu i pomysłu wsiadam do pierwszego autokaru, który właśnie podjężdza. A więc kierunek BENIDORM !!!
Przede mną ponad godzina jazdy autokarem :)
Odległości między tymi miastami nie są duże,ale autobusy jadą wolno, często się zatrzy,ują na przystankach i do tego droga wiedzie przez wzgórza co dodatkowo nieco utrudnia jazdę.

Benidorm to duże miasto wypełnione drapaczami chmur. Tu już zaczęły się wakacje ( mimo, że to dopiero kwiecień) tłumy turystów, plażowiczów, barów, restauracji... Z każdej strony dobiega muzyka. I tak po godzinnej jeździe autobusem ze spokojnego , zacisznego Calpe znajduję się w tętniącej życiem turystycznej metropolii.












piątek, 25 maja 2012

Wyprawa do Maroka, Afryka 2012



Maroko od kilku lat było moją obsesją. Właściwie nie wiem gdzie, kiedy i dlaczego zrodziło się we mnie pragnienie poznania tego kraju... Tak po prostu.
Myślę, że tak jak każdy podróżnik chciałam spróbować czegoś nowego i nieznanego, poznać nowe smaki i zwyczaje. Wydawało mi się, że to będzie idealny kraj,aby od niego zacząć zwiedzanie Afryki, którą od dziecka bardzo chciałam zobaczyć.
Mało jeszcze wiedząc o Maroku myślałam, że skoro jest tak blisko Europy i ludzie chętnie tam jeżdżą musi więc być w miarę bezpieczny i ucywilizowany ( z europejskiego punktu widzenia). Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak bardzo się myliłam.
Oczywiście gdybym pojechała na ekskluzywne wczasy do 5 gwiazdkowego hotelu nad wybrzeże Maroka pewnie wróciłabym i opowiadała głupoty, że jest pięknie, czysto i w ogóle fantastycznie. Ja jednak odbyłam podróż dookoła Maroka samodzielnie bez pomocy żadnych biur podróży. Sama zaplanowałam trasę, studiowałam mapy, zdobywałam wiedzę przed wyjazdem i chciałam to państwo poznać '' od zaplecza'' czyli nie drogą pięknych kurortów i wydeptanych przez turystów ścieżkami. Pragnęłam poznawać Maroko własnym szlakiem !

Maroko było ostatnim etapem naszej podróży Włochy- Hiszpania- Wyspy Kanaryjskie- Maroko. Ale może zacznę od początku jak w ogóle się tam dostaliśmy :)

Z Lanzarote samolotem dostaliśmy się do Sewilii- stolicy Andaluzji ( 200km od Algeciras miejsca z którego odpływają promy do Maroka). Jeszcze na odprawie na lotnisku w Lanzarote byłam wściekła, bo mój plecak nie mieścił się do do koszyka pomiarowego na bagaż podręczny tzn brakowało dosłownie odrobinę, wystarczyło go mocniej upchnąć i by się zmieścił, ale Hiszpanka, która mnie kontrolowała uparła się, że plecak nie spełnia wymiarów i muszę za niego zapłacić 50 euro !!! Zaczęłam się kłócić , bo przecież na wszystkich lotniskach ten sam plecak przechodził bez problemu i wszczęłam awanturę ( tak bywam bardzo nerwowa) ze złości uderzyłam pięścią w szybę ( na szczęście plastykową) i mało brakowało, a wyniosła by mnie stamtąd ochrona lotniskowa. Skończyło się jednak tak, że zapłacić musiałam, na pokład samolotu weszliśmy jako ostatnio ledwo znajdując ostatnie dwa wolne miejsca i wyruszyliśmy ze sporym opóźnieniem przez cała tą zaistniała sytuację. Byłam zła i obrażona na cały świat ! 50 euro to sporo biorąc pod uwagę fakt, iż średnio byliśmy przygotowani na ponoszenie tak dużych dodatkowych kosztów w podróży.
Po wylądowaniu w Sevilii czekała nas noc na lotnisku, która dla odmiany zleciała spokojnie i bez zakłóceń .
Gdy tylko wstało słońce następnego ranka my od razu wraz z nim i autobusem z lotniska pojechaliśmy do centrum Sevilli, która okazała się wspaniałym miastem z dużą ilością zieleni, parkami i zachwycającą architekturą. Strasznie żałowaliśmy, że nie mogliśmy dłużej tam zostać,ale niestety czas nas popędzał i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w Maroko, a przed nami była długa droga chociażby z uwagi na to, że nie mieliśmy pomysłu jeszcze jak i czym się tam dostaniemy.
Trafiliśmy na dworzec autobusowy,ale niestety bilety były tak potwornie drogie, że postanowiliśmy, że kupimy bilet do najbliższej miejscowości za Sewilla skąd bez problemu będziemy mogli złapać stopa i za ładny uśmiech dostać się do Algeciras ( zaoszczędzając przy tym ponad 50 euro na biletach autobusowych)

Andaluzja bajkowo piękna po prostu bajeczna !!! Muszę przyznać, że chociaż właściwie tylko przez nią szliśmy i co jakiś czas przejeżdżaliśmy, jak złapaliśmy stopa :) to był najpiękniejszy rejon jaki widziałam podczas całej tej wyprawy !
U nas w Polsce jeszcze panowały przymrozki, a tu lato w pełni, wszystko kwitnie i jest skąpane w gorącym słońcu. Zielone doliny wzgórza, mnóstwo kwiatów, na łąkach pasące się krowy, a dookoła otoczeni byliśmy cudownych dla uszu ptasim koncertem przeróżnych dźwięków. Istny RAJ :)
Aż się chciało iść pieszo mimo ciężaru plecaków, który już nam trochę doskwierał. Poza tym po tygodniowym pobycie na Lanzarote gdzie zieleni było jak na lekarstwo, a po horyzont rozciągały się tylko pustynno- wulkaniczne tereny taki przepych kolorów i zieleni wprawiał nas w stan totalnej euforii i zachwytu :)

- I znów na drodze. Myślę sobie. Z plecakami i uniesionym kciukiem i tym błyskiem w oczach pełnych nadziei, że zaraz nadjeżdzający samochod zatrzyma się i zaproponuje podwiezienie. Ach kocham to uczucie, wiatr we włosach i przygodę !
W podróży własnym szlakiem bez pośpiechu, ustalonych godzin , terminów czuję, że świat należy do mnie a ja jestem jego częścią...mogę go poznawać, delektować się każdym widokiem, zapachem... każdą chwilą gdy jestem z dala od swojego ''świata'' w którym jakoś nie mogę się odnaleźć.
Nie potrafię iść za tłumem. Nie chce. Nie chceę, żeby moje zycie było takie nudne i uporządkowane. Praca, małżeństwo potem dzieci, pieluchy, wstawanie w nocy, może jakis dom na kredyt i życie się kręci ! Nie dla mnie. Ja od życia oczekuję czegoś więcej. Nie chce przez to powiedzieć , że zycie w cieple rodzinnym jest złe. Po prostu nie dla mnie. Wyrażam tylko swój punkt widzenia, a każdy ma prawo przeciez pragnąć czegos innego :)
Nie związuję się z miastem w którym teraz mieszkam. Zyję tutaj teraz, pracuję,ale nie zawahałabym się wyjechac nawet na koniec swiata gdybym miała taką możliwość. Tzn. mozliwosci zawsze są i ja ich cały czas szukam,ale w zyciu nie zawsze jest z górki i czasami trzeba trochę cierpliwosci.
Ale... wrócimy do Hiszpanii :)
Autostop nie idzie nam tak sprawnie jak to sobie wyobrazalismy,ale wogole sie tym nie przejmujemy. Dookola jest tak pięknie, spokojnie, że chcemy jak najdłużej chłonąć te pejzaże i dźwięki.Ktoś się jednak zatrzymuje co jakies 40 minut :) i podwozi nas na krótkie dystanse między wsiami i małymi miasteczkami do których nasi kierowcy zmierzają. Ludzie tutaj są bardzo uśmiechnięci, rozgadani wydaje się , że potrafią cieszyć się zyciem. W sumie rozumiem to. Mając dookola siebie tyle piekna i lato przez 10 miesięcy w roku chyba nie mozna byc nieszczęśliwym :)
W połowie naszej drogi po godzinnym marszy zatrzymuję się w koncu wybawiciel o imieniu Francesko, który informuje nas, że będzie przejeżdzac kolo Algeciras i chętnie nas zabierze ! Oooh jaka byla moja radosc ! Ogromna ! Do Maroka coraz blizej ! Francesko to starszy przezabawny mężczyzna, z którym porozumiewam sie po włosku tzn ja po wlosku on po hiszpansku i w jakims tam stopniu się rozumiemy:)Gadamy sobie o urokach Andaluzji i o naszej wyprawie. Francesko zdzwiony jest celen naszej podrozy. Przestrzega, żeby na Marokańców uważać, że są niebezpieczni, oszuści, złodzieje i tak dalej... Hmm być może to jest jego punkt widzenia, może ma jakies przykre doświadczenia z Marokiem,ale na pewno nie był w stanie zburzyc mojego wyidealizowanego obrazu Maroka w głowie.
Nasz kierowca zawiózł nas jeszcze na punkt widokowy nad Ciśninę Gibraltarską skąd po drugiej stronie mogliśmy dostrzec wybrzeże Afryki ! Jakie to bylo wspaniale uczucie ! Stałam jeszcze na ziemi europejskiej,a wzrokiem już obejmowałam Afrykę ! Wiedziałam, że za chwilę ziści się moje największe marzenie o podróży do Maroka !
''Franek'' wysadził nas w samym porcie i udzielil jeszcze kilku wskazówek. To ogromne szczęście, że spotkaliśmy tak dobrego czlowieka na swojej drodze :)
Byliśmy mu bardzo wdzięczni za okazaną pomoc ( i jak się później okazało było to ostatnia bezinteresowna pomocna dłoń jakiej uświadczyliśmy w Maroku)

Na zdjęciu z Francesko, a za nami daleko we mgle widać już wybrzeze Afryki :)


Jeszcze w Algeciras w marokańskiej knajpie probojemy hariry ( slynna zupa marokanska z cieciezycą) od dawna byłam ciekawa jak smakuje. Na początku wydawała się dziwna ponieważ smaki jakie zawierała były mi obce, ale szybko stała się moim przysmakiem bez którego nie mogłam się obejść w Maroku. I kosztowała jedyne 2 euro,a potem w Maroku placilismy za tę zupkę ( bardzo gęstą i pożywną) jakies 5dh czyli okolo 1,50zl.
O 17:00 mamy prom do Tangeru ( Maroko), kupujemy bilety ( 20euro za osobę w jedna stronę) i czekamy na odprawę. Oczywiście wszystko odbywa się ze sporym opóźnieniem.
Byłam bardzo podekscytowana, szczęśliwa i taka dumna, że dopiełam swego, że potrafię realizować swoje najskrytsze i czasami szalone marzenia, że mi się udało mimo,że nie było łatwo wszystko to zorganizowac, zaplanowac będąc też ograniczonym finansowo.

Oczywiście, że miałam stracha. Tak do końca nie wiedziałam czego się spodziewać co tam zastanę czy sobie poradzimy, czy wystarczy nam pieniędzy itp. Ale żyłam chwilą i jak zwykle towarzyszył mi ogromny optymizm. Nie należę raczej do osób, które martwią się na zapas :)

Płyneliśmy około godziny mimo, że wydawało mi się, że dystans ten pokonamy w 20 minut. Na promie niewielu pasażerów. Wszyscy wyglądali na znudzonych i nieobecnych myślami...wyglądali tak jak by jechali tylko tramwajem i pokonywali tą trasę przynajmniej dwa razy dziennie ( a moze tak wlasnie bylo ..)
Na promie musieliśmy jeszcze wypełnić specjalne karty pobytu na których trzeba w języku angielskim napisać imię, ńaziwsko, datę urodzenia, cel podróży, po co jedziesz do Maroka, jaki zawód wykonujesz itp Matko ! Po co im tyle informacji ??!! Co gorsza te same karty musieliśmy póxniej wypełniać w kazdym hotelu, w którym chcieliśmy się zakwaterować w każdym mieście. Marokańczycy bardzo tego przestrzegają.

Powoli wpływamy do portu w Tangerze (miasto w północno-zachodnim Maroku w Zatoce Tangerskiej). Zaczyna się nasza przygoda z Marokiem. W porcie razem ze wszystkimi pasażerami ( tylko my byliśmy turystami)czekaliśmy godzinę aż przyjedzie autobus, który zabierze nas do centrum Tangeru. Byłam strasznie zniecierpliwiona ! Oczywiście, że mogliśmy wsiąść w taksówkę, których było tam pod dostatkiem,ale nie przyjechaliśmy do Maroka po to,żeby strugać pawianów, bogatych białych turystów i rozbijac się taksówkami. Chcieliśmy poznać przede wszystkich ludzi i ich zwyczaje. Obserwować podglądać jak spędzają wolny czas, co jedzą jak się ubierają. To jest prawdziwa podróż, a nie wylegiwanie się w kurorcie nad hotelowym basenem przez caly ytdzien, a po powrocie do kraju opowiada się bylem tu bylem tam, a co tak naprawde zobaczyles? Poznales zycie prawdziwych ludzi czy tylko usmiechnieta ( bo im za to płacą) obsługę hotelowa ?! Wrr...

W końcu nadjężdza autobus. Zmęczeni i niewyspani po całym dniu pełnym emocji wsiadamy wraz z tłumem Marokańczykó. Okazało się , że do centrum Tangeru jest kawał drogi , bo jakies 50km ! A my myśleliśmy , że to 10 minut jazdy. Kolejną godzinę spędzamy więc w drodze. Nie jest źle. Słuchamy arabskiej muzyki, która bardzo nam się podoba i nasłuchjemy jak ludzie rozmawiają ze sobą.. Aaaj nie wiem czy kiedykolwiek byłabym w stanie nauczyc się poprawnie wymawiać choć by kilka zdań w ich języku...
Po drodze mijamy masę tablic informacyjnych w języku arabskim nawet znak STOP jest po arabsku i dość zabawnie to wygląda.

Oto chwile, które uzmysławiają mi,że osiągnęłam swój cel i zaczynam realizować kolejne marzenie. Wiem, że dużo uwagi poświęcam pisaniu o marzeniach,ale to dlatego,że to uwielbiam..nowe cele, plany i starania w celu ich zrealizowania. I kocham uczucie kiedy wiem, że powoli małymi kroczkami zbliżam się do ziszczania tych pragnień ! Marzenia dają mi siłę do pracy i działania, ogromną radość i satysfakcję. Wiem, że gdy czegos bardzo pragnę to prędzej czy później to osiągnę. Na pewno.
Szkoda mi ludzi, którzy w swoim życiu nie znajdują miejsca na marzenia i sił do ich realizacji... którzy wciaż tylko narzekają i użalają się nad swoim losem, a nie robią kompletnie nic ,a by coś w nim zmienić, aby wprowadzic do zycia troche radości.
Ja także nie mam życia usłanego, różami nie myślcie sobie.Na każdą podróz sama zarabiam i odkładam pieniądze drogą wielu wyrzeczeń. Nie mam ekstra samochodu ( wogole go nie mam :) ), super markowych ciuchów i wielu innych luksusów, które pewnie wielu z was posiada,ale... JESTEM SZCZĘŚLIWA!

Dla mnie największym szczęsciem i luksusem jest każda kolejna podróż, a rzeczy materialne? Cóż, największym bogactwem jakie posiadam są moje wspomnienia z wypraw , które mają dożywotni termin ważności- nie zepsują się, nie zniszczą nikt mi ich nie ukradnie ! Są bezcenne :), umiejętności jakich nabywam i przede wszystkim ogromna wiedza o ludziach, kulturze i kraju, która przywożę z każdej podróży.
Bo precież piękny dom, samochód czy stos markowych ciuchów nie mieszczących sie w szafie nie da mi tyle radości wiedzy i doświadczenia co każda samodzielnie odbyta przeze mnie podróż co studiowanie map, odkrywanie nowych niezwykłych miejsc i ludzi...
Ale to już Wam samym pozostawiam do przemyślenia...

Kierowca autobusu wysadza nas w centrum Tangeru i odrazu rzuca się na nas grupa mężczyznw różnym wieku. Jeden oferuje taxi, drugi hotel, a trzeci haszysz ! Ledwo zdążyliśmy chwycić nasze bagaże, a już zostały nam odebrane i wrzucone do taksówki po czym my tez zostajemy wręcz wrzuceni do samochodu. Istny Chaos. Przez chwile wogole nie wiemy co się dzieje, ani dokąd wiezie nas taxowkarz wraz z pasazerem.
- Welcome in Africa ! I have good hotel for you !
Aha to już chociaż wiemy gdzie jedziemy. Pewnie wiozą nas do jakiegos super hotelu ( bo skoro jestesmy biali i z Europy to pewnie jestesmy bogaci) na który i tak nie będzie nas stać no ale teraz nie mamy już żadnego wyjscia tylko cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Jestem sparaliżowana ze strachu.
Za taksówkę płacimy jakieś 5 euro mimo , że przejechaliśmy jakieś 4 km jak się później okazało oczywiście zostaliśmy oszukani, bo normalnie taka odleglosci kosztuje w przeliczeniu moze
pol euro,ale nie mieliśmy jeszcze dirhamów czyli ichnej waluty i musielismy bulic w euro :)
''Hotel'' do którego nas zawiezli to jakies totalne slumsy, budynek, który dzwilam się, że jeszcze się nie zawalil. Matko ! No dobra,ale chcemy zachowac twarz i jak najszybciej pozbyc się upierdliwego naciągacza, który jechal z nami w taksowce i nas zaciągnął do tego hoteliku. Decydujemy się, że spędzimy tu noc, bo bylismy juz kompletnie wykonczeni.
Po wytargowaniu się za dwójkę zapłaciliśmy 30 euro !!! Wiedzialam, że jak na maroko to kosmiczna cena, ale nie mialam sil juz sie z nim klocic i dalam mu te 30 euro ( niech sobie w tylek wsadzi naciągacz jeden. Tak wtedy myslalam, bo bylam wściekla) Daliśmy z siebie zrobić ostatnich frajerów. 80% z naszych pieniędzy zabral naciągacz za to ,że nas tu przyprowadzil , a rzeczywista cena za noclego w tej ruderze to jakies 35 dirhamow czyli jakies 15zl,a nie 30 euro !!!!
Ale to było nasze pierwsze zetknięcie z Afryką i mimo, że dużo czytaliśmy i przygotowywaliśmy się na wszechobecność naciągaczy to tak naprawdę żeby to pojąć, zrozumieć trzeba poprostu przez to przejść. Niestety. Na szczęście my już afrykański chrzest mieliśmy za sobą, kosztował nas jakies 40 euro ( bo naciągacz jeszcze zażądał 5 euro napiwku , a jakże za to,że nam pomógł, zawiózł i znalazł dobry hotel :)) Tak, tak witamy w Maroku z dala od kurortow i biur podrozy.

Wtedy byłam kłębkiem nerwów,ale teraz spoglądam na to z dystansem i humorem. Potem było już tylko lepiej tzn taniej, bo zamieniliśmy już euro na dirhamy, nauczyliśmy siędobrze i szybko przeliczać walutę i poznaliśmy tutejsze ceny tak więc staraliśmy się trzymać rękę na pulsie :)


Po jednej nocy spędzonej w dosłownie rozsypującym się ''hostelu'' w Tangerze już byliśmy spragnieni jechać w głąb Maroka żeby więcej przeżyć i zobaczyć. Autobusem postanowiliśmy udać się do Szafszawan ( Chaouen) jest to bardzo ciekawe górskie błękitne miasteczko.
Znaleźliśmy tam przytulny hostel i ku naszego zaskoczeniu pokoje byly czyste, pościel świeża i w pokoju prawdziwie europejska toaleta ( ach co za ulga ). Za pokój dla dwóch oso zaplacilismy cos okolo 25 zł za dobe :D Taniocha , co ? Z okna mieliśmy widok na ulicznych handlarzy warzyw owoców, ogromnych stosów pomarańczy i mogliśmy obserwować codzienne życie tubylców. Tam tak dużo się dzieje. To było ciekawe sterczeliśmy w oknie z ukrycia robiliśmy zdjęcia i zastanawialiśmy się o czym rozmawiają gdzie idą, jak żyją.
Medina wspaniała ! Całe miasteczko DOSŁOWNIE całe jest biało- błękitne co daje mu nieco smerfowy charakter :). Upodobaliśmy sobie jeden mały bar gdzie można było rozłożyć się na dachu na kanapie i podziwiać widok na całe miasteczko. Piliśmy tam świeże owocowe koktajle na potęgę , a do dlatego, że były to najlepsze koktajle jakie w życiu piliśmy, smaków nie da sie opisać aaach jak tylko sobie przypominam ten raj dla podniebienia to odrazu mam ochotę rezerwować bilet do Maroka , yymmm ... Możecie sobie wyobrazić, że duża szklanka takiego koktajlu kosztowała przeliczając na ansze około 1,50 zł ??!!
Potrafiliśmy zamówić po 5- 6 naraz co wzbudzało dosyć duże zaskocxzenie na twarzy sprzedawcy ,ale sami powiedzcie skoro były tak nieziemsko pyszne i do tego tak tanie to jak tu nie pić na umur ? :)

Wieczorem na targu Krzyś spróbował pierwszy raz w życiu gotowanych ślimaków , które wydłubywało się z muszelek wykałaczką i wciągało do ust niczym pumba wściągął dżdżownnice w bajce '' Król Lew'' odrazu na myśl przyszło mi takie skojarzenie , hehehehe. Dla mnie obrzydliwość i nie wzięłabym czegoś takiego do ust,ale on twierdził,że nie były takie złe ( lecz musimy wziąść poprawkę ,że Krzyś zjada wszystko, a to co zjada jest dla niego mało istotne :) )

Smakołyków, które można było kupić za grosze na ulicach i w barach gdzie stołują się miejscowi nie da się zliczyć. Wszystko co jadłam w Maroku było wspaniałe i jedyne w swoim rodzaju.
Ku wielkiemu oburzeniu wręcz obrazie mojego przyjaciela który jest włoskim kucharzem śmiałam powiedzieć, że kuchnia włoska jeszcze dużo mogłaby się nauczyć od marokanskiej i prawdą jest , że są to dwie różne kuchnie to jednek ja wybieram marokańską bez zastanowienia.
Może dlatego,że w Maroku wszystko smakowało inaczej, inne przyprawy, produkty w pełni naturalne bez chemii i konserwantów jak to bywa na Zachodzie.
Każdemu mówiłam po powrocie z Maroka , że to jest miejsce do którego poprostu muszę kiedyś wrócić !
Dlaczego ?
Dla najlepszego jedzenia jakie miałam dotychczas w ustach ! Dla marokańskich specjałów i jedzenia sprzedawanego w Medinach na ulicach za grosze !

Jadaliśmy różne rzeczy. Często było tak ,że Marokańcy przyrządzali je rękoma, sprzedawali na zakurzonych ulicach , bywało też tak ,że sami nie wiedzieliśmy co jemy, a czy myślicie, że chociaż raz bolał nas brzuch ? Myślicie ,że chociaż raz mielimy niestrawność, problemy z trawieniem ?
Hhahahaha nigdy nie czułam się lepiej ! Ani ja ani mój żołądek :)

I kompletnie nie rouzmiem ludzi którzy mówią,że oni by od Araba nic nie zjedeli,że to brudasy, że zarazki przenoszą... MATKO ! Ci ludzie wogóle nie mają pojęcia o czym mówią ! Pewnie lepiej pojechąc na wybrzeże Agadiru do luksusowego hotelu wpieprzać tonami jedzenie jak dzika świnia, bo all inclucive więc trzeba jeść ile wlezie a potem przyjechac do Polski i chwalić się ,że się w Maroku było, kulture poznało , kuchnie i że tak pięknie było :)

UWIELBIAM MAROKAŃSKĄ KUCHNIE, ULICZNE JEDZENIE PODAWANE GOŁYMI RĘKOMA PRZEZ MAROKAŃCZYKÓW SPRZEDAWANE W MEDINACH A CI CO SIĘ TYM BRZYDZĄ I GARDZĄ SAMI NIE WIEDZĄ CO TRACĄ I ... ŻAL MI ICH TROCHĘ SZCZERZE MÓWIĄC I TEGO,ŻE SĄ TAK OGRANICZENI :(

Wszystkie zdjęcia zamieszczone poniżej biało- błękitne są z SZafszawanu, który każdy z Was musi zobaczyć będąc w Maroku. Poprostu najbardziej klimatyczne miejsce ze wszystkich w jakich byliśmy jeśli chodzi o Maroko !

KILKA SŁÓW O SZAFSZAWAN :

Zachwyt wzbudza jego nieuporządkowana medyna ( naprawdę można się zagubić ,ale wierzcie mi że to sama przyjemność w tym miasteczku )
Domy i mieszkania są charakterystycznie ozdobione motywami rąk i ryb, które miały odstraszać ''złe uroki '' .
Wszechobecną biel ścian przełamuje zwykle błękit uważany tam za kolor odstraszający komary.
Centrum miasta jest Plaza Uta el Hamman z kazbą i wspaniałym ogrodem w którym często można się schować przed upałem i popatrzeć na drzewa cytrusowe . Jest wiele barów, knajpek i mase stois z pamiątkami.
PAMIĘTAJCIE W MAROKU TRZEBA SIE TARGOWAĆ I TO OSTRO ! NIEKEIDY MAROKAŃSCY SPRZEDAWCY ZAWYŻAJĄ CENĘ O 200- 300 % A NA KONIEC GDY JUŻ ODCHODZICIE BEZ ZAKUPU TO OPUSZCZAJĄ CENĘ O 70- 80 % OD CENY WYWOŁAWCZEJ :D

Ostatniego dnia wybraliśmy się jeszcze w góry Rif , które otaczają piekny Szafszawan. No coś wspaniałego . Widok na wielka błękitno- biała plamę u podnóża gór, stada owiec i kóz wypasanych wysoko w górach przez marokańskie wiejskie kobiety. Sielanka.
Udało mi sie nawet podejść do małego stadka kóz nieco oddalonego od swojej pasterki i wyobrazcie sobie, że jedna z kóz razem ze mna zajadała polskie wafelki , które miałam w plecaku na czarną godzinę :)
Niezapomniane wrażenia marokańska koza wcina ze mna polskiego wafelka hehehe :)

Myślę,że po obejrzeniu zdjęc z tego pięknego miasteczka sami nabierzecie ochoty aby zabukować bilet do Maroka i zobaczyć to wszystko na żywo , a przede wszystkim by spróbować Maroka, AACH :)






z p
To są właśnie wspomniane w tekście toalety. Wersja HARD :)







MEKNES

3 dni cudownego relaksu w Szafszawan i znowu pakujemy plecaki by ruszyć dalej na południe kraju.
Tym razem kierujemy się na Meknes.Nie wiem tak do końca czym się kierowaliśmy wybierając to miasto,ale przynajmniej wiem gdzie już na pewno nigdy w życiu nie wrócę.
Do Meknes dojeżdżamy po zmroku. Dziwne miasto. Stoimy na granicy dosłownie dwóch światów. Mamy widok na nową część miasta mocno oświtloną z masą reklam na bilbordach, z masą świateł we wszystkich kolorach z MC Donaldsem w tle a zaraz obok medina i stara część miasta jak by nikt nie ruszył tam ręką od setek lat. Wchodzimy w starą część miasta by poszukać noclegu. Syf brud kiła i mogiła. Śmieci na ulicach. Wszystkie wąskie uliczki Mediny w śmieciach pełne kotów i klocich odchodów, dookoła unosi się fetor rozkładających się śmieci. Panika. Nie mam czym oddychać. Czuję się jak by któs załóżyl mi śmierdzący worek na głowę z maleńką jedynie dziurką.

Kompletnie nie rozumiem dlaczego wszystkie hosteliki hotele wszystko pełne. Brak wolnych miejsc. Co jest grane? Rozumiem ,że w Meknes jest słynna, potężna brama Bab Mansour z dwiema marmurowymi kolumnami zrabowanymi z Volubilis przez Mulaja Ismaila . Faktycznie robi wrażenie. Po jednej stronie znajduje się Place el- Hedim ( plac śmierci) obecnie ładny plac z fontannami , który prowadzi do medyny, a po drugiej za portalami Place Lalla Aouda i wejście do królewskiego miasta Mulaja Ismaila.
Znajdujemy wcale nie tani jak na Maroko hotel przy ulicy i zostajemy . Hotel jest bardzo duży i zawiły łazienki nie ma w pokoju a żeby do niej dojść trzeba iść przez kilka korytarzy co naprawdę zajmuje trochę czasu :D

Nazajutrz kręcimy się po mieście , odwiedzamy Medine, obserwujemy ludzi, pstrykamy zdjęcia i uciekamy jak najdalej od Meknes !
Jechaliśmy zupełnie gdzie indziej aż do momentu kiedy pewien chlopak Marokańczyk dosiada się do nas w autbusie częstuje daktylami i zaczyna pytać dokąd jedziemy co tu robimy itp. Proponuje nam żebyśmy zajechali do ER- Rachidia , że podobno bardzo ładne miasteczko. Słabo mówił po angielsku ,ale kilkakrotnie wypowiadał nazwę tego moiasta i się zachwycał więc spontanicznie zdecydowaliśmy,że tam wysiądziemy i zobaczymy czym chlopak tak się zachwycał .. Oooo losie !

Nie było tam nic ciekawego i zachwycającego jednak było to miejsce dość osobliwie.
To mało miasteczko wyglądające jak by ktoś je rzucil pośrodku pustkowa, pustynnych terenów i gór. Ani jednego białasa . Miasto położone zaraz obok granicy z Algierią. Nie ma tutaj kompletnie nic zrobionego z myślą o przyjezdnych turystach. Z jednej strony oczywiscie fajnie, bo miało to swój klimat,ale z drugiej ... hotel który znaleźliśmy owszem w miare tani,ale pościel nie była wymieniana przynajmniej od kilku miesięcy- brudna, czarna wręcz widać,że spało na niej przed nami kilkadziesiat osob jak nic. Cóż zwalamy pościel na podłogę wyciągamy własne śpiwory i jakoś dajemy radę. Szwędamy się po miasteczku, targu... chłoniemy Maroko pełną piersią. Stragany uginają się od różnego rodzaju owoców, daktyli rodzynek można tam zjeść dosłownie wszystko !
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z miasta Er- Rachidia.

Po przespanej nocy mówię do Krzyśka,że fajnie bylo by się wykąpać :) i wysyłam go na dół żeby dowiedział się gdzie tu znajduje się łazienka.
- nie... nie mamy w tym hotelu łazienki z prysznicem . Może w innym hotelu. Jasny szlak. Wyobrażacie sobie upał ponad 30 stopni kilka godzin spędzonych w autokarze potem w ulicznym pyle unoszącym sie na ulicach jak jakś zawiesina i Wy nie możecie się wykąpać ??!! Wrrr chyba mi nerwy puściły wtedy.
Popołudniu ruszyliśmy na dworzec szukać autobusu do Marakeszu. Haos totalny. Widać,że biali to nie koniecznie codzienne zjawisko. Podchodzi do nas jakiś facet gada coś niewyraźnie usłysał, że chcemy do Marakeszu jechać i nagle krzyczy każe nam biec za sobą wybiegamy więc za nim z dworca biegniemy do ulicy głównej, która wiedzie przez miasteczko Matko,co z akomedia. Facet zatrzymuje autobus na środku ulicy i mówi to wasz autobus do Marakeszu. OK. Oczywiście ni mogliśmy sami sobie wsadziś bagaży do luku bagażowego , bo od tego jest chlopak , który za to że weźmie od Ciebie bagaż i włóży do luku tak jak ty byś był kaleką bez rąk kasuje 5 dirhamów. Naciagacze ! W autobusie jeszcze pytam kierowcy ,żeby się upewnić czy autobus jedzie na pewno do Marakeszu. Ja pieprze ! Kierowca patrzy na mapę na mnie na mapę... Widzę ,że coś jest nie tak . Pyta chyba gdzie chcemy jechac ja mu odpowidam,że do Marakeszu i pokazuje na mapie gdzie to jest ( To tak jak bym w Polsce tłumaczyla kierowcy autobusów dalekobieżnych gdzie jest Kraków, bo Marakesz to jedno z większych miast Maroka i była stolica :) )

Kierowca kiwa niepewnie głową i mówi,żeby siadać. Intuicja mi podpowiadała,że coś jest nie tak ,że źle jedziemy. Przepytałam kilka osób w autobusie az w końcu znalazłam turystę w i odrazu pytam dokąd jedzie ten autobus i co ?!!!!
- do Meknes.
- Matko przecież my byliśmy tam dwa dni temu. Jedziemy w przeciwną stronę. Fuck.
Szybko idę do kierowcy, opierdalam go czego on i tak nie rozumie i natychmiast rozkazuje zatrzymać autobus. Wysiadamy gdzies na pustkowiu . Ale nie ma głupich podeszłam do bagażowego naciągacza i jeszcze kazałam mu zwrócić 5 dirhamów za super ''usługę '' bagażową, a co :D
Mówi czlowiek po kilka razy gdzie chce jechać , pokazuje na mapie, tłumaczy i i tak zabierają go w przeciwną stronę to ja też nie zostawiłam na nich suchej nitki. Oj dużo czasami mi nerwów Marokańcy napsuli,ale i tak z radością bym wróciła do Maroka, heheh taki paradoks :D

Usiedlismy przy drodze Krzyś ledwo wyciągnął fajki, a już zjawił się jakiś uliczny chłoptaś z prośbą o poczęstowanie i oczywiscie chodziło o hurtowy poczęstunek, bo odrazu kilka sztuk złapał , a że ja już i tak byłam u kresu wytrzymałości nerwowych to już niewiele brakowało żebym tego wyudzacza fajkek zmasakrowała wlasnymi rękoma .

Wiem, wiem wiem co teraz myślicie:
- taka podróżniczka, a brak jej tolerancji , zrozumienia dla innej kultury i obyczajów, przecież Ci ludzie są tacy biedni ,a turyści to ich jedyny sposób na zarobek i utrzymanie rodzin .-... itp etc
Aaaa zwariuje !!!!!!
Dokładnie tak samo bym pomyślała o samej sobie,ale możecie być pewni na 1000 % ,że takie sytuacje inaczej wyglądają kiedy czyta się tekst w wygodnym fotelu, zaciszu domowym przy herbacie i ciasteczku a kompletnie cholera inaczej wówczas kiedy jest upał, zaduch człowiek dwa dni się nie mył jest głodny, zmęczony , zagubiony i nieco wku***rwiony przez to ,że na każdym kroku sobie z ciebie idiote robią . To tak w skrócie :D
Także ja też proszę Was o więcej tolerancji dla mnie . Dziękuję.

Poł dnia zajęła nam podróż do Marakeszu. Ale nie obyło się bez wrażeń. Ciekawy zwyczaj mają,że podczas drogi przez góry Atlas autobus nagle zjeżdża na pobocze i wszyscy Marokańcy wysiadają z pustymi plastykowymi butelkami i kierują się do górskiego strumyka gdzie woda jest zdatna do picia i napełniają nią po brzegi swoje butelki. Krzyś też poszedł za tłumem :)
Wieczorem znowu autobus nagle zatrzymuje się na jakimś pustkowiu przy małym budynku i wysiadają mężczyźni po czym wszyscy jak jeden mąż zdejmują buty przed tym małym '' budynkiem'' (właściwie to wygladało jak jakaś izba ) i idą się modlić. Okazało się,że to taka mini wersja meczetu dla podróżnych którzy akurat muszę odbyc modły. To powtórzyło sie jeszcze kilkakrotnie w ciagu naszej marokańskiej podróży.
Nie ujechaliśmy dużo za chwile znowu przystanek tym razem na jedzenie.
Ciekawe znowu jakieś pustkowie dosłownie kilka domków na krzyż,ale za to jedno miejsce szczególnie tętni życiem: to masa budek, straganów gdzie panuje ogromny halas, muzyka, mnóstwo dymu z nad grilii i ognisk i spaniałe zapachy. To był taki przystanek dla autokarów dalekobieżnych,ale raczej dla głodnych podróżujących czyli takich jak ja i Krzyś :) Przerwa trwała dość długo . Nikt nigdzie się nie śpieszył, nie patrzył na zegarek, nie było też ustalonej godziny odjazdu. Pełen luz.
Ostatni etap podróży to przeprawa przez Maroka dowiedzieliśmy się z radia,że autobus jadący tą trasą również do Marakeszu spadł z urwiska. Na cały autokar kilka osób przeżyło z poważnymi obrażeniami. To wstrząsające usłyszeć coś takiego o miejscu w którym się było .

Poźnym wieczorem dojeżdżamy do Marakeszu, gdy dochodzimy do samego serca miasta koło północy tam jeszcze nadal dużo się dzieje. Podbiegają naganiacze do nas chcąc sprzedać nam a to zioło, a to zaoferować dobry hotel i mase innych rzeczy. My jednak decydujemy się,że sami poszukamy sobie taniego hostelu bez żadnej ''pomocy'' . I.... znajdujemy zaraz przy placu Dżamaa el- Fna czyli w samym sercu Marakeszu.
Za noclego zapłaciliśmy między 100 a 150 dirhamów. Nie pamiętam dokładnie. Jednak tak czy owak to nie dużo jakieś 30-40 zł od osoby za nocleg, ale hostel był typowo w marokańskim stylu , bardzo zadbany i czysty, Łazienka była wspolna na kilka pokoi ,ale również była czysta, pachnąca i europejska. Tak więc hotel wart swojej ceny. Jeśli jednak dysponujecie mniejszą gotówką bez żadnego problemu znajdziecie coś tanszego. Tutaj standart był naprawdę dobry. Poniżej zamieszczam zdjęcia :)


KILKA SŁÓW O MARAKESZU :

Położony u stóp Atlasu na szerokiej różowawej nizinie.
Jest nieoficjalną stolicą południowego Maroka.
Marakesz nadal ma więcej cech afrykańskich niż arabskich i przeważa tu klimat półpustynny na co wskazują budowle wzniesione z pise ( suszonego błota i włókien palmowych)
Chcoiaż dociera tu woda z topniejących śniegów w górach Atlas i miasto jest zaskakująco zielone jak na te rejony Maroka to latem od czerwca do września temperatury przekraczają nawet 37 stopni celsjusza.
Marakesz posiada ogromna medynę w której ciągle się gubiliśmy i mimo,że w Marakeszu spedziliśmy 4 dni to za każdym razme jak wkraczaliśmy w mury medyny nie wiedzieliśmy potem jak wrócic do punktu wyjścia,ale to było bardzo przyjemne błądzenie. Polecam.
Na straganach w medynie kupicie dosłownie wszystko. WSZYSTKO. tony jedzenia, warzyw, owoców, mięsa ( jeszcze żywe. Niestety. Wybieracie sobie kurę, która Wam się podoba i handlarz na miejscu obcina jej głowę :( ), ceramika, dywany, pamiątki a co ciekawe bardzo dużo straganów z podróbkami np. torebki męskie i damskie, plecaki, walizki, portfele wszystkich ekskluzywnych marek m.in Dolce&Gabana, Versace, Luis Vouiton, Prada i masa innych co ważniejsze podróbki te są dobrze wykonane. Nie jakieś gówno made in China tylko bez wątpienia porządne rzeczy. Sama skusiłam się na kilka takich wyrobów i mam je do dziś mimo , że minęło już prawie półtora roku nadal wyglądają nie mal jak nowe. Ponad to okulary również markowe, paski itp.
Sa jeszcze sklepiki z podróbkami markowych perfum jak i z zapachami typowo marokańskimi, które jak się okazało są niezwykle trafałe. Kupiłam dwa flakony takich perfum i ubrania pachniały tak intensywnie jak po markowych, a nawet ośmielę się powiedzieć,że zapach utrzymywał się jeszcze dłużej . Także jeśli znajdziecie się w Marakeszu i bedziecie mieli okazję kupić coś '' markowego'' nie zastanawiajcie się, bo nie będziecie żałować :)

KILKA ZDJĘĆ Z MEKNESU:



ER- RACHIDIA- małe miasteczko położone niedaleko granicy z Algerią.



DROGA Z MIASTECZKA ER- RACHIDIA DO MARAKESZU :




Spędzamy tu 3-4 dni nie pamiętam dokładnie. Spacerujemy po medynie, jemy marokańskie pyszności, targujemy się i coraz bardziej rozkochujemy się w Maroku, które bywa często irytujące,ale i zachwycające.
Ludzie o słabych nerwach raczej nie powinni tu przyjeżdzać :) Ja sama ledwo dałam radę.
Zapusciliśmy się raz na obrzeża aby zobaczyć garbarnie ( miejsce gdzie wyprawie się skóry) o zbliżaniu się do nich świadczy nieprzyjemny wręcz odrzucający odór świeżo zdartych skór moczonych dla zmiękczenia w urynie. Zaraz przy wejściu dostaliśmy listki świeżej mięty, aby wytrzymać te kilka- kilkanaście minut zwiedzania garbarni z przyłożoną miętą do nosa :). Widok dosyć przykry. MArokańczycy ciężko pracujący zanurzeni do pasa w śmierdzącej wodzie ( coś ala zgniłe jaja,zdechlizna, i męskie spocone trzydniowe skarpety) , wychudzone zwierzęta, stał tam nawet jeden koń tak chudy, że aż chciło by się go stamtąd zabrać i porządnie nakarmić :(
Przykre,ale prawdziwe - MArokańczycy totalnie nie mają szacunku do zwierząt jakichkolwiek. Tam nie ma takich zwyczajów jak u nas tzn nikt tam nie posiada psa ani kota ani wogóle żadnego zwierzaka z którego nie mają korzyści albo którego nie można zabić dla mięsa. Osły które często służa za środki transportu i dostaw w wąskich ulicach medyny gdzie ciężarówka lub nawet większy samochód by nie wjechał są wychudzone, bite często grubymi kijami, batami i zasuwają z ogromnymi przyczepami z językiem do ziemi. Czasami miałam wrażenie ,że osioł którego widzę własnie zdycha, ze to ostatnie jego tchnienie... Cholera najgorsza jest ta bezradność, to że taki zwykły turysta nic nie może zrobić, bo przecież nie zabierze marokańcowi osła i nie ucieknie na nim. Ehh nieraz łzy do oczu napływały na widok tego barbarzyństwa. Z mojej strony totalny brak tolerancji na takie rzeczy .
Wracając do garbarni jeszcze dodam tylko ,ze mieliśmy tak przykrą przygodę gdyż po wyjściu trochę zbłądziliśmy i pewien młody '' zyczliwy'' marokanczyk chcąc nam niby pomóc zaprowadził nam w wąskie uliczki totalnych slumsów. Wyczuliśmy spisek ponieważ zaraz za nami zaczął jechąc drugi podejrzany typek na rowerze. Uliczki robiły się coraz bardziej wyludnione i podejrzane. powiedzieliśmy,że chcemy wracać i poradzimy sobie sami , a tu nagle gnojek zaczął rządać od nas pieniędzy za to,że pokazał nam drogę.
- Jaką drogę czlowieku ?! Krzyczę. Ta droga wcale nie prowadzi do centrum Marakeszu. Rzucilismy mu kilka dirhamnów i zaczęliśmy uciekać. Gdy już dobiegliśmy do wyjści az labiryntu wąskich uliczek dopadła nam jakaś grupka dzieciaków , które zaczęły prosić o pieniądze .. my na to ,że nie mam pieniędzy i przyśpieszyliśmy kroku i wyobrazcie sobie, ze te dzieciaki obrzuciły nas kamieniami.
Więc myh nogi za pas, przerażenie w oczach i pełen sprint .
EEhhh bywa i tak. Poza tym pełen luzik :)


Polecam w ciągu dnia kiedy upały są naprawdę nie do zniesienia udać się do ogrodów Marakeszu , które zawsze zadziwiały i zachwycały przybyszów. Pisarz brytyjski Osbert Sitwell w książce ''Escape with me ''
nazwał Marakesz idealnym miastem afrykańskim ze stawami, chłodnymi pałacami i zagajnikami pomarańczy. Według islamu ogrody są ziemskimi namiastkami raju , przedstawionego w Koranie jako '' ogrody obmywane strumieniami płynącej wody''.
Są trzy niewiarygodnie piękne ogrody. Pierwszy z nich to Jardin Majorelle to ogród który zaprojektował w latach 20. XX wieku malarz Jacques Majorelle i wspaniale odnowionego przez projektanta mody Yvesa St Laurenta ( wstęp jest płatny 50 dirhamów od osoby , a ogród czynny od 8:00 do 17:30)
Pozostałe dwa to Agdal i Menara dawne posiadłości ziemskie należące do sułtana na których uprawiano oliwki i owoce cytrusowe w celach zarobkowych. Również miłe dla oka i przede wszystkich dające odrobinę wytchnienia od upału, kurzu i gwaru, którego w Marakeszu stanowczo za dużo.

Nie będę Wam opisywać każdego zabytku , pałacu i grobowca, bo od tego są przewodniki w które i tak z pewnością zaopatrzycie się przed wyjazdem do Maroka poza tym nie lubie opisywac zabytków.
Moim zadaniem jest podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami z podróży, napisać kilka przydatnych informacji i ciekawostek, przelać na bloga swoje refleksje i utrwalić najważniejsze wydarzenia i chwile. Resztę zrobią za mnie specjalistyczne przewodniki.

Poniżej zamieszczam w odpowiedniej kolejności:
1. Zdjęcia z naszego przytulnego marokańskiego hoteliku
2. Zdjęcia z serca Maroka, mediny i zycia MArokańczyków na codzień
3. Garbarnie